Skocz do zawartości
Minecraft.pl Server Banner
Unusual_dwarf

"Blask prawdy"

Rekomendowane odpowiedzi

Opowiadanie pisałem, jako pracę dodatkową na j. polski. :) Miało zawierać elementy fantastyczne i romantyczne, więc są. Zapraszam do lektury (jeżeli komuś się będzie chciało).
 
 
Blask prawdy

 

 

   Niektórzy twierdzą, że świat jest niczym ziarenko piasku mknące w przestrzeni kosmicznej. Mały, nic nieznaczący okruszek. Myślę, że znaczna część ludzi tak uważa, jednak dla mnie świat przystanął w jednym miejscu, a dokładniej, to na szlaku wysokogórskim.

   Dwa dni temu przyjechałem do Zakopanego ze znajomymi. Wyruszyliśmy, aby przemierzyć całe Tatry, zatrzymując się w wielu schroniskach. Zaczęliśmy od Schroniska na Polanie Kalatówki. Byli wówczas ze mną Adam, Kuba i Janusz.
Po przespanej nocy zaplanowaliśmy drogę do zachodniej części Tatr, a więc w stronę Murowańca. Wtedy właśnie przydarzyło się coś niezwykłego.
   – Mam dla was pocieszającą wiadomość – na miejscu już na nas czeka pyszna, gorąca czekolada. – Uśmiechnąłem się do przyjaciół zachęcająco.
Mnie również krzepiła ta wieść i okazywałem to otwarcie.
   – Gorzej będzie przy wspinaczce do Morskiego Oka – odpowiedział mi Kuba.
   – Dla mnie żadne góry nie są wyzwaniem – pochwalił się Janek.
Spojrzeliśmy na niego, jakby właśnie z nas zakpił. On jednak patrzył na nas całkowicie poważnie.
Adam przystanął na chwilę, aby sfotografować okoliczne widoki. Musiałem przyznać, że były niesamowite, ale również bardzo dobrze mi znane, ponieważ co roku jestem w górach.
Pierwszy raz natomiast wybrałem się tutaj ze znajomymi.
   – Ruszajmy dalej! – popędził nas Kuba.
Przerwaliśmy krótki postój i poszliśmy naprzód szlakiem.
Mijały minuty. Skupiłem się na patrzeniu się w brukowaną drogę. Stopniowo zmieniała się, w miarę jak byliśmy coraz wyżej. Kamienie przeszły w wydeptaną ziemię w lśniącym śniegu, przez co utworzyło się błoto.
   – Chyba zbliżamy się do... Zaraz. – Rozejrzałem się na boki. Nikogo ze mną nie było. – Gdzie jesteście!? – wykrzyknąłem.
Zero odpowiedzi. Pomyślałem, że stroją sobie żarty, ale nie wchodziliby raczej do lasu.
Na szlaku również zrobiło się pusto.
    Wyciągnąłem mapę z plecaka i spojrzałem uważnie, próbując zlokalizować swoje położenie. Nawet to mi się nie udawało. Sapnąłem zniecierpliwiony. Co to za miejsce! – pomyślałem. – Nigdzie nawet nie ma takiego ostrego zakrętu.
Podniosłem głowę do góry, żeby spostrzec, że w dalszym ciągu nikogo nie ma na szlaku, co było bardzo dziwne, bo mijaliśmy wielu ludzi.
    To, co przykuło moją uwagę, to zabudowania obok drogi, zaledwie kilkanaście metrów ode mnie. Skąd się tutaj wzięły jakieś ruiny! – pomyślałem zdumiony.
    W przewodniku nic nie znalazłem, więc prawdopodobnie zabłądziłem. Ale czemu przyjaciele nie zwrócili mi uwagi, gdy zbaczałem ze szlaku?
Postąpiłem w stronę kamiennych zabudowań i otwarłem usta ze zdumienia.
Moim oczom ukazał się stos kamieni złożonych w okrąg. Na wszystkich zostały wyryte nieznane mi znaki. Kamienie pośrodku były otoczone półokrągłym murem, którego przedłużeniem było drewniane rusztowanie.
To kiedyś musiała być wieża. Zarośla i liany wyrastały z ośnieżonych kamieni i przyrastały u podnóża chropowatych, szarych murów. Znaki na kamieniach zalśniły lekką, zieloną poświatą.
   Rozejrzałem się po szlaku, ale na próżno. Świat jakby zatrzymał czas w tym miejscu.
Zadrżałem na myśl, że muszę temu stawić czoła... Tylko czemu? Czego ja się tak naprawdę lękałem?
Wziąłem głęboki wdech i wstąpiłem w koło kamieni. Usłyszałem jakby szmer liści i gałęzi na wietrze. Poczułem się uniesiony i lekki. To było wszystko, nic więcej nie poczułem.
Nie wiem, dlaczego, ale pomyślałem, że żadnej żywej duszy na Ziemi już nie zobaczę, nim nie wejdę do tych tajemniczych ruin.
Ostatni raz chłonąłem rześkie i chłodne górskie powietrze, po czym wstąpiłem za próg szarych kamieni.
    W środku zrobiło się niemal od razu ciemno. Czułem tu jednak większe ciepło niż na drodze.
Na początku nie zauważyłem nic niezwykłego. To była zwykła jaskinia, która wyglądała na nietkniętą przez ludzkie ręce. Gdy tak stąpałem twardo po nierównym, skalnym podłożu, usłyszałem krople wody uderzające w kamienie. Wybijały rytm, jakby chciały dla mnie zagrać jakąś muzykę. A może ostrzeżenie? – pomyślałem trwożnie. Szybko, jednak odepchnąłem tę myśl od siebie i wstąpiłem do większej groty. Stalaktyty wisiały ze stropu – małe i ogromne, lśniące od wody i matowe. Widocznie gdzieś u góry musiał przepływać mały strumyk, bo pojedyncze krople zlatywały na dół. Na ziemi, we wgłębieniu mokrym od wody ujrzałem gliniany kubek.
   Chyba zwariowałem, może to sen? – pomyślałem z wielką nadzieją, ale żaden ból nie przywracał mi upragnionej świadomości. Kiedy usiadłem na ziemi, wyczerpany całą tą sytuacją, naczynie wypełniło się jakimś płynem. Ni to zielona maź, ni to woda. Wzrok już zaczynał mnie zawodzić. Nie mając nic do stracenia, wyciągnąłem po niego rękę i jednym haustem wypiłem zawartość.
W głowie nagle zaczęły mi się układać zdania. Czułem, że to nie ja je formułuję. Wzrok mi się wytężył, a do ciała spłynęła ciepła, dająca siły energia. Usłyszałem cichy przekaz, który szemrał jak fale:
   - Pewnie zastanawiasz się, dokąd ciebie przywiodłem, przyjacielu? Znajdujesz się w zapomnianych ruinach. Twoi towarzysze tylko czekają, aż spełnisz swoją powinność, jaką na ciebie nałożyłem. To zadanie jest na pozór bezpieczne, ale musisz jednak uważać na koneri w czeluściach miasta. Powodzenia, niech siła tobie sprzyja! – głos zniknął. Wstałem powoli, odrętwiały.
   – Gdzie jesteś?! – krzyknąłem w przestrzeń. Nie doczekałem się odpowiedzi. Nawet nie zastanawiałem się nad tym, co do mnie powiedział.
To wszystko brzmiało dla mnie, jak opowiadanie wyssane z palca. Miałem już szczerze dość tego miejsca.
Zawróciłem, ale wyjścia nie było. Chyba pomyliłem kierunki...
    Widziałem, przed sobą jeden korytarz. Nigdzie indziej nie było tuneli, więc skąd w takim razie przyszedłem? Ten tutaj prowadzi w dół, więc na pewno nie jest to droga powrotna. – pomyślałem.
Charkliwe mruknięcie zdawało się wydobywać z głębi. Spodziewałem się ujrzeć tam coś, co mnie przerazi i miałem ochotę zawrócić, jednak napój, który spożyłem, wręcz rwał moje nogi ku tunelowi. Oparłem się im i postąpiłem do tyłu.
Miałem na sobie zimową kurtkę, ale byłem zmuszony ją zdjąć i porzucić, bo powietrze stawało się coraz gorętsze.
   Czułem, że coś się zbliżało. Podświadomość mówiła mi, abym schował się za tym kamieniem.

Czy ktokolwiek nagle zdobyłby się na odwagę i niespodziewanie umknął z drogi? Przecież nic nie widziałem ani nie słyszałem. Przemogłem się i wskoczyłem za kamień. W ostatniej chwili.
Kiedy lekko wychyliłem się ze swojej kryjówki, ujrzałem okropne stworzenie kroczące skalistą ścieżką. Kiedyś musiało być człowiekiem – widziałem bowiem szkielet ludzki, który chodził z krótkim, żelaznym i groźnym mieczem w cienkich, kościanych i białych palcach.
Mocno drżałem i bałem się, że stwór mnie usłyszy. O ile w ogóle był w stanie to zrobić.
Mroczne i czarne oczodoły. Teraz widziałem je całkiem dokładnie. Mina mi zrzedła, kiedy zauważyłem, że są zwrócone prosto w moją stronę. Wziąłem ciężki kamień i z niemałym wysiłkiem rzuciłem go w stronę kościotrupa. To było aż nazbyt łatwe – ten rozpadł się pod jego ciężarem.
   – Alea iacta est – zaśmiałem się w myślach, ale zaraz pomyślałem:
   – Zupełnie niegroźne... Przecież mogłem zginąć! Głos w głowie obiecywał mi coś zupełnie innego.
Kropelki potu zaczęły mi się pojawiać na czole. Czy ja zwariowałem? - Pomyślałem nagle. - Przed chwilą szkielet próbował mnie zabić.
   Ruszyłem na trzęsących się nogach dalej tunelem, aż doczekałem się jego wylotu. Warto było tu przyjść, chociażby dla samego widoku miasta.
   Grota była wszechstronna, niektórym mogłoby się wydawać, że wyszli na powierzchnię, ale wciąż utrzymywała się tutaj ciemność. Klimatu dodawały jednak zielone ognie, które znajdowały się przy glinianych domach, na dole jaskini, a także mieszkaniach wyrytych w skale. Miasto wyglądało jak żywe, jednak niezamieszkane przez żyjących. Nie byłem w stanie ich dostrzec, ale roiło się tam za to od kościanych stworów, które krążyły po drewnianych mostach i tarasach, z ich srebrnymi i żelaznymi mieczami. Domy o kolorze pustyni były na planie kwadratu, a niektóre, te bardziej rozbudowane miały kanciasty kształt, albo zawierały drugie piętro lub wieże. Było między nimi dużo połączeń – dróg, mostków drewnianych i linowych, drabin i schodów.

   Zdumiony przyglądałem się ze szczególną uwagą na przyćmiewającą, strzelistą wieże, u której podnóży wznosiły się kamienne mury. Sięgała niemalże do stropu jaskini, a jej okna pojawiały się co dziesięć metrów. Były wąskie i wysokie. Jedyną ozdobą zdawały się być wysunięte gzymsy, do których nie było jednak dojścia.
   Zielone światło podkreślały również zarośla, które, tak jak na zewnątrz rosły licznie obok domów, albo oplatywały je winorośle. To miejsce było wspaniałe, ale jednocześnie groźne.
– Cel wyprawy – szepnął mi do ucha ten sam cichy głos, który usłyszałem po wypiciu płynu z glinianego kubka.
Zmieszany, nie wiedziałem do końca, co w tym momencie począć.
– Dokąd mnie wiedziesz? – nieufny spytałem się stworzenia w mojej głowie. Może to był jedynie mój wymysł?
– Oni strzegą przyszłości. W końcu wiedzie ona do zagłady, a poznanie jej może być okropne w skutkach. Postanowiłem jednak, że przysłużę się człowiekowi, aby uwolnił mnie z tego miejsca. Wybrałem ciebie – powiedział cicho głos.
   Westchnąłem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Zebrałem myśli i spytałem:
– Czy celem jest ta wysoka wieża w środku miasta?
– Przekonasz się. Ja ciebie obronię.
– W jaki sposób szalony głos ma mnie obronić! – Wzburzyłem się w sobie. Wręcz kipiała we mnie złość, że nie mogę się obudzić z tego chorego koszmaru.
   Zobaczyłem, że jedyną drogą wiodącą ku miastu, były rozległe, kamienne schody. Zszedłem po nich wolnym krokiem i stanąłem w wąskiej uliczce, w której zielona poświata i zarośla sprawiały, że czułem się, jak we śnie. Obraz ten chciałem uwiecznić, to byłaby głupota, aby zostawić to bez dowodu! – wpadłem na genialny pomysł, który jednak okazał się nietrafiony. Wszystko zostało w kurtce, do której już zapewne nie zawrócę. Droga powrotna znikała, jakby chciała mnie popędzić do dalszego działania w stronę wyznaczonego mi celu.
Zastanawiałem się nad tym, jaką ważną informację mógłbym zdobyć, docierając do szczytu wieży.
– Strażnicy krążą po mieście, nieustannie szukając zagrożenia dla prawdy ukrytej w wieży. Ona zaginie, jeżeli ty zawiedziesz – podpowiedział mu głos.
   Nie miałem pojęcia, co zależy od mojego zwycięstwa nad strażnikami, ale bałem się ich ujrzeć, po raz kolejny, nawet jeżeli patrzyłbym z bezpiecznego miejsca.
Nie musiałem długo sobie wyobrażać spotkania, ponieważ nastąpiło ono chwilę później. Zachowałem zimną krew. Gdy kościotrup zamachnął się mieczem, który głośno trzasnął w skały, wykorzystałem to i kopnąłem z całej siły w jego długą, białą rękę. Odpadła cicho, jakbym zerwał małą gałąź z drzewa. Pochwyciłem ciężki, żelazny miecz w moje dłonie. Miałem opory, przed ostatnim ciosem. Pomyślałem jednak, że nie jest to istota żywa, więc zła nie wyrządzam, ale w ostatniej chwili:
– Stój! Im więcej strażników zginie, tym mniej z prawdy zapamiętasz. Oni jej bronią, a gdy się rozpadają, ona tobie jedynie umyka – powiedział głos w mojej głowie.
   Opuściłem miecz. Kościana istota podchodziła do mnie powoli. Nie wiedziałem, że tak straszliwie wygląda oblicze ludzkie pod skórą. Przeszedł mnie chłodny dreszcz, adrenalina gwałtownie podskoczyła. Spojrzałem w lewo, wziąłem mały rozpęd i wskoczyłem, przez okno do glinianego mieszkania. Upadłem z niemałym hałasem, ale nie usłyszałem żadnych odgłosów dochodzących z groty. Bolało mnie ramię, którym rzuciłem się na posadzkę.
W środku nie zobaczyłem żadnych mebli. Znalazłem tu natomiast wiele ozdób i przedmiotów, takich jak: dywany, koce, zasłony i rzeczy codziennego użytku – wszystkie jednak leżały na zimnej podłodze. Wychwyciłem wzrokiem mały przedmiot leżący w kącie pomieszczenia. Lśnił na seledynowo, jak zresztą cała ta grota. Zafascynowany siedziałem i patrzyłem się na ów przedmiot. Wyglądał na medalion. Otrząsnąłem się nieoczekiwanie z transu, nie mam nawet pojęcia ile on trwał, ale moje nogi były obolałe, gdy podnosiłem się na nie.
– Nie musisz się spieszyć, czas na ciebie czeka. – mruknął głos w mojej głowie.
– Kim ty tak właściwie jesteś? Dlaczego nie mogę opuścić tego miejsca i jestem skazany na zmagania z chorobą psychiczną? Biję się ze swoimi myślami, za moment się chyba poddam. To mnie przerasta. - Byłem przekonany, że mówię do siebie.
- Jak już mówiłem, przyszedłem tutaj, aby uzyskać od ciebie pomoc. Nie pytaj mnie dlaczego. Ruiny zawsze kryły w sobie prawdę. Każdy człowiek postrzega ją inaczej.
- Skąd się wzięły wielkie ruiny na szlaku turystycznym? Mówisz, że tylko ja je mogłem znaleźć?
- Tylko ty - odpowiedział treściwie.
Próbowałem dalej zadawać pytania, ale nie usłyszałem nic poza piskiem w uszach i jednostajnymi krokami stworów.
Wciąż miałem na sobie ciepły sweter, ale w tym miejscu przestałem odczuwać temperaturę. Nie pociłem się, ani nie drżałem z zimna. Podszedłem do medalionu, który leżał w nikłym, zielonkawym cieniu w kącie pokoju. Schyliłem się po niego i zwinnym ruchem chwyciłem za chłodną obudowę. Seledynowa poświata biła, jakby z serca medalionu, gdzie znajdował się mały guzik.
Nie mogę tu dalej stać bezczynnie – pomyślałem niechętnie i schowałem przedmiot do kieszeni polaru.
Na ścianie z przeciwka zauważyłem małe, drewniane drzwi. Musiałem przykucnąć, aby dosięgnąć do klamki i z ulgą wyszedłem z domu.
– Zadecydowałeś? – powiedział głos i nie oczekując mojej odpowiedzi, kontynuował. – Zanim dostaniesz się do wieży będziesz zmuszony skierować się w stronę komnaty dusz.
Mimowolnie się zatrząsłem.
– W którą teraz stronę? – Komunikowałem się drogą myślową.
Nic więcej nie usłyszałem. W każdym razie zagrożenia wokół nie zauważyłem.
Wyszedłem drzwiami od przeciwnej strony, z której wskoczyłem przez okno. Było to tuż przy ścianie jaskini, więc widziałem rząd glinianych domków opierających się blisko o siebie.
Pod sobą, jednak zauważyłem starą, lecz solidną klapę, ponieważ nie załamała się od razu pod moim ciężarem. Włożyłem trochę wysiłku w jej otwarcie, ale skończyło się na tumanie kurzu, który wzbił się w powietrze. Swoim niezawodnym wzrokiem dostrzegłem tylko dużą drabinę, która biegła na dół i znikała w kompletnych ciemnościach. Skał tu było niemało, więc wziąłem jedną i zrzuciłem na dół. Nie narobiła zbyt wiele hałasu, bo usłyszałem plusk wody.
Szykowałem się do zejścia na dół, gdy usłyszałem ciche szemranie wody w dole... Jakby coś tam pływało. Przełknąłem głośno ślinę. Nie było jednak powrotu, na ulicy wciąż mógł stać strażnik.
– Kiedy piłem ten płyn na początku jaskini... Słyszałem o jakichś konari, koneri? Czy to są strażnicy? – spytałem.
– Tak to oni. Mogą jednak występować pod różną formą. Jedna z nich...
– ... jest wodna – dokończyłem przerażony.
– Owszem.
Dzwony mi dźwięczały w uszach. Zmysły się mocno wytężyły, a moje ręce zaczęły się pocić.
Pokonałem pierwszy stopień w czeluście tej głębiny. Potem kolejne, a solidna drabina, ani się nie zachwiała. W końcu wymacałem nogą wodę. Szybko ją cofnąłem z powrotem i wszedłem dwa szczeble wyżej. W wodzie wyraźnie wyczuwałem ruch. Tu zdawałem się na słuch i dotyk, czułem się jak ślepiec. Przypomniałem sobie jednak o medalionie. Seledynowy kolor oświetlił krystaliczną wodę w jaskini. Obok drabiny znajdowała się wielka skała, więc na nią wskoczyłem.
Na wodzie nie widziałem żadnego drgania lub fal. Jak mogłem się spodziewać, po kopnięciu małych kamyków zdołałem ujrzeć przepływającego stwora w wodzie. Przypominał kształtem człowieka, ale wiem, że nim stanowczo nie był.
Moje jedyne źródło światła nie było wystarczające, ponieważ nie widziałem końca tunelu. Mogłem jedynie rzucać kamieniami w przestrzeń w nadziei, że trafią one w jakąś skałę nad wodą. Zabrałem się za lokalizowanie mojego następnego miejsca pobytu. Po którymś razie usłyszałem trzask i wiedziałem, że gdzieś w tej wszechogarniającej ciemności kryła się kolejna skała. Była tuż przede mną, ale nie mogłem jej dostrzec. Trudno doskoczyć do obiektu, którego się nie widzi.
Wziąłem głęboki rozpęd i zaczerpnąłem powietrza, po czym skoczyłem.
Nie trwało to długo. Żadnej części ciała mokrej nie miałem, chyba, że straciłem czucie. Straciła na tym jedynie moja ręka, na której zrobiłem sporą szramę o ostry kamień.
Wyjąłem bandaż z plecaka i zakryłem krwawiącą ranę.
Na tej skale miałem zdecydowanie większą swobodę i przestrzeń. Wspiąłem się na wyższą półkę i z wyciągniętym przed siebie medalionem rzuciłem światło. Na moje szczęście ujrzałem nieopodal wąską ścieżkę wyrytą w ścianie. Kolejny skok, tym razem bez żadnych obrażeń i ruszyłem ścieżką. Słyszałem za sobą płynącego w wodzie stwora, ale woda stawała się mętniejsza przez zarośla, więc nie mogłem dojrzeć dokładnie jego wyglądu. Chyba nawet nie miałem zamiaru stanąć przed jego okropnym obliczem. Przy wodzie oraz wystrzępionej i lśniącej ścianie pojawiały się coraz to mniej naturalne formy skalne – słupy, paliki, a w końcu nawet łuki i zdobione, wyryte przejścia. Widniały na nich runy, które mieniły się na jasnozielono, jak przy wejściu do ruin.
– Posłuchaj... Ja chcę tylko odlecieć z tego miejsca. Musisz mi pomóc – powiedział niespodziewanie głos.
– Kim jesteś? – spytałem się zdziwiony.
– Duchem. Poznając prawdę uwolnisz mnie stąd – wyznał cicho.
– Co tak właściwie mam osiągnąć, poprzez poznanie prawdy ukrytej na szczycie wieży?
– To będziesz wiedział jedynie ty.
Westchnąłem i lekko przyspieszyłem kroku. Kamienne łuki pojawiały się coraz częściej, a od każdego biła ta sama zielona poświata. Zarastały też zieleniną.
Woda zaczęła skapywać z sufitu. Uchroniłem się kapturem, który zachowałem w plecaku. Powietrze stało się czystsze. Wziąłem wdech i zakręciło mi się w głowie. Czy nie jestem na powierzchni? – Przeleciała mi przez głowę radosna myśl.
Nagle ujrzałem przed sobą kamienie ułożone w okręgu. Były na nich oczywiście wyryte runy, jakie widziałem przed wejściem do ruin.
Te jednak lśniły na niebiesko, a wokół znajdowały się ogromne kryształy dające błękitną, czystą poświatę. Nagła zmiana po tym całym, zielonym klimacie panującym tu od początku. Na domiar tego zauważyłem przed sobą niebo. Gwiazdy świeciły nade mną i przede mną. Kiedy podszedłem powoli do urwiska, okazało się, że to niesamowite zjawisko. Morze gwiazd błyskało od samego dołu do szczytu, tam gdzie nie zasłaniał mi widoku strop jaskini.
– Niesamowite... – rzekłem cicho do ducha.
– Całkowicie się z tobą zgadzam.
Odwróciłem się, stawiając opór chęci patrzenia się na ten widok w nieskończoność i podszedłem do kamieni. Czułem wiatr wiejący z gwiezdnej otchłani.
– Czas mnie wzywa przyjacielu. Starałem się tobie pomóc jak mogłem, jednak do tego momentu – powiedział po chwili głos.
Zamarłem i uśmiech zniknął mi z twarzy.
– Odchodzisz? – spytałem, mimo że znałem już odpowiedź.
– Jeżeli mi pozwolisz. Musisz stanąć pośrodku kamiennego kręgu i zamknąć oczy.
Wewnątrz mnie toczyła się walka. Wiedziałem, że jeżeli puszczę go wolno, to będę musiał radzić sobie sam. Nie wiedziałem, w jaki sposób to się wszystko skończy.
Zebrałem się na odwagę i postąpiłem jak powiedział.
Patrzyłem jeszcze przez chwilę, odwrócony twarzą w stronę wylotu tunelu i po chwili ciemność ogarnęła moje oczy. Ciepło opuszczało mnie powoli. Bezsilnie starałem się je zatrzymać, ale na próżno. Nie wyszedłem jednak z okręgu, byłem za bardzo sparaliżowany, ale z drugiej strony chciałem pozwolić mu wykonać swoją powinność.
Czułem jak z wolna uciekało ze mnie powietrze, a w pewnej chwili delikatne pchnięcie do przodu, jakby coś ze mnie umknęło. Coś wartościowego...
Kiedy otworzyłem oczy wiedziałem, że już go ze mną nie ma.
Biorę się w garść i dotrę do tej wieży. – Powiedziałem sobie stanowczo i zawróciłem z powrotem do ciemnego kanału. Kamienie wciąż połyskiwały za mną jasnym błękitem, aż w końcu ogarnęła mnie ciemność.
Wyciągnąłem z kieszeni medalion i oświetliłem wąską dróżkę w skale.
   Tym razem szybciej dotarłem do końca, ponieważ byłem obeznany z tą drogą.
Zadawało mi się też, że Duch podarował mi coś... Czułem się bardziej pewny siebie. Nie lękałem się już postawionego mi zadania.
    Skoczyłem do pierwszej skały, ale stało się coś, czego się nie spodziewałem.
To miał być krótki skok w powietrzu, jednak podczas jego wykonywania poczułem uciśnienie w prawym boku. Chwilę później już byłem w wodzie, przygnieciony przez nieznanego mi stwora – Strażnika.
Na moment wyłoniłem się z wody, a twarz topielca widniała tuż przed moją. Obślizgła zmarszczona skóra była na głowie, która przypominała ludzką z tym wyjątkiem, że nie posiadała nosa, tylko skrzela na szyi. Włosów w ogóle nie miała, a na ramionach i kościstych i lśniących, łuskowatych plecach wystawały krótkie płetwy. Reszty ciała nie widziałem, a nawet nie miałem okazji, gdyż stwór wciągnął mnie z powrotem pod wodę. Nie było, aż tak mętna i mogłem go zobaczyć. Wyciągał ku mojemu gardłu swoje okropne ręce. Odbiłem się od kamienia i kopnąłem go mocno w brzuch, ale woda amortyzowała moją siłę, więc prawie żadnej szkody mu nie wyrządziłem. Jego straszne, wyłupiaste oczy, bez powiek patrzyły się na mnie ze wściekłością. Nie byłem pewien, ale widziałem w nich też odrobinę strachu.
Chciałem wypłynąć na górę, ale topielec zahaczył swoją płetwowatą nogę o moją i zaciągnął jeszcze głębiej. Drugą oplatał mnie coraz mocniej, potem rękoma zaczął przyduszać. Już pomyślałem, że nie mam szans, aby go powstrzymać, wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Nagle z mojej kieszeni wypłynął medalion.
Zaświecił się na swój piękny, seledynowy kolor i otworzył się. Nie zauważyłem wnętrza, bo woda od razu stała się niczym zawiesina. Mgiełka otoczyła cały obszar, w którym byłem, więc nie mogłem dostrzec nic, nawet swojego ciała. Zauważyłem też, że nie czuję już uścisku gardła. Strażnik odszedł.
Resztkami sił odbiłem się nogami od gruntu, a na powierzchni zaczerpnąłem powietrza.
Nie mogłem dojść do siebie, chyba nigdy nie przebywałem tak długo pod wodą. Zawsze mnie odpychało od wody. Dlatego jeździłem, co rok w góry.
   Mroczki przed oczami zaczynały znikać, a ja sam wyrównałem oddech. Byłem, jednak przemoczony do suchej nitki. Medalionu też już nie zdobędę raczej. Wdrapałem się na skałę i powoli zaczynałem wchodzić po drabinie.
Odgarnąłem przemoczone włosy, które mi przeszkadzały, nachodząc na oczy.
Starałem się wytężyć wzrok, próbując dojrzeć jakieś wejście na budynek przede mną. Co prawda nie był on wysoki, ale miałem już dostatecznie obolałe nogi.
Rozejrzałem się wokół i znalazłem wysoką urnę. Wolałem nie zaglądać do środka, posłużyła mi za podest, abym mógł się wspiąć wyżej. Wskoczyłem na nią, a ta się zachwiała, ale zdążyłem przytrzymać się rękoma dachu. Napiąłem mięśnie i podciągnąłem się do góry. Znalazłem się na płaskiej powierzchni glinianego domu.
Widziałem stąd niezliczone ilości mniejszych i większych dachów, które służyły niegdyś ludziom. Albo wzniesiono je dla zmarłych...
Było mi chłodno i szczękałem zębami. Znalazłszy niewielkie płótno przy beczkach owinąłem się nim. Niewiele to pomogło, ale mogłem się bardziej skupić.
Wieża znajdowała się niecałe dwieście metrów ode mnie.
Nie widziałem jednak w pobliskich uliczkach żadnych kościanych strażników.
Wychyliłem się z dachu domu, aby spojrzeć jeszcze raz dokładnie, czy nie krąży tam żadna istota i zaczepiając się rękoma o próg, zeskoczyłem na wąską dróżkę.
Pył z białego kruszcu z dachu opadł mi na włosy. Strzepnąłem go pobieżnie i zastanowiłem się nad całą sytuacją.
Minęło kilka chwil, po czym wrócił we mnie duch. Roztargnienie znikło. Olśniło mnie - wiedziałem, że ten cel jest dla mnie bardzo ważny.
– Staraj się trzymać tempo, nadawane przez ducha – przypomniałem sobie sentencję z jakiejś książki, idąc w kierunku wieży.
Słyszałem za sobą jakby trzask łamanych kości. Nagich kości – pomyślałem, wiedząc co się zbliża.
Obróciłem szybko głowę i widziałem przed sobą ludzki szkielet. Strażnicy... Bronią prawdy, która jest całkowicie bezpieczna. Myśli same nachodziły mi do głowy. Nie wiem skąd to nagłe pojawienie się wiedzy, ale miałem świadomość, że jest ona prawdą.
Nie przestając iść dalej, przyspieszyłem kroku. Zacząłem truchtać, aż w końcu dałem z siebie tyle, na ile było mnie stać. Nogi mdlały na końcu, ciągnącej się pół kilometra uliczce. Drzwi wieży rozwarły się z hukiem, kiedy uderzyłem w nie z dużą siłą barkiem. Kręte schody pięły się w górę. Miasto zaczęło wrzeć. Ognie zapaliły się jeszcze mocniej i rozżarzone, zielone iskry oświetlały strop jaskini.
Słyszałem je. Dziesiątki szkieletów sunęły w tę stronę. Wskakiwałem na górę co dwa stopnie aż dotarłem na szczyt.
– Prawda... A więc miałeś rację. – Patrzyłem się oniemiały przed siebie.
Wizja, wiedza, smutek - tyle mi przekazała. Miałem temu zapobiec. Już wiem, co muszę robić.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się w tupot kościanych nóg, które wspinały się tutaj na górę.
Zacząłem odlatywać. Nie było to przyjemne uczucie, ale wystarczyła chwila i rozwarłem oczy na promienie słoneczne.
Leżałem na ośnieżonej trawie, między drzewami, a w dole za urwiskiem usłyszałem swoich kolegów.
Kiedy zsunąłem się na dół Janek się odwrócił.
– Nareszcie! Ale nam napędziłeś strachu – skarcił mnie i pacnął w głowę.
– Przecież zniknąłem tylko na chwilę – odpowiedziałem, nic nie rozumiejąc.
O co im chodziło? Adam i Kuba popatrzyli się na mnie w dziwny sposób. Jakby mi nie wierzyli...
Zbliżaliśmy się już prawie do celu. Janek szedł przodem uśmiechnięty. Popatrzyłem się na jego plecak, a potem nogi. Potknął się o wystający kamień, ale złapał równowagę i szedł niestrudzony dalej.
Jakby gdzieś to widział.
   W dole, po naszej prawej, rwała głośna rzeka. Zmysły mi się nagle wyostrzyły - zrozumiałem!
Janek szedł na przedzie grupy, dosyć daleko od nas. Nie zważając na zdziwionych kolegów pobiegłem w jego stronę. Nie usłyszał mojego nagłego zrywu, ale jego noga wysunęła się poza drogę. Chciał się dźwignąć z powrotem, ale stopa zsunęła się po śniegu i spadł jeszcze niżej. Tutaj urwisko wyglądało naprawdę niebezpiecznie. Rzeka w niektórych miejscach była zamarznięta, ale i tak z dużą siłą uderzała o skały. Dopadłem do Janka i chwyciłem go za rękę, nim zleciał na dół. Chwilę później poczułem jak ktoś chwyta moje nogi i ciągnie mnie w górę.
Adam pochwycił drugą rękę Janusza i kiedy zdawało się, że jest już bezpieczny odetchnęliśmy z ulgą.
– Nie rób tego więcej – sapnąłem z przejęciem.
Nie mogłem uwierzyć, że to się właśnie wydarzyło.
   Duch miał rację - poznanie Prawdy było dla mnie bardzo ważne. Uratowałem dzięki temu kolegę. Możliwe, że mógł zginąć po tym wypadku. Jak się czułem?
Raczej nie szczęśliwy, chociaż w głębi serca dziękowałem Duchowi, że przywiódł mnie do ruin.
Aż dziw, że to nie było prawdziwe. W końcu doznania były tam tak rzeczywiste...
Jednak to nastąpiło. Spojrzałem w przyszłość.
Janek był w szoku, mimo to zdołał wykrztusić:
– Dziękuję wam.
Postanowiliśmy, przynajmniej na razie, dotrzeć do schroniska.
   Kiedy już dostaliśmy swoje pokoje, usiedliśmy wszyscy przy stole w jednym z pomieszczeń u Kuby.
Dopiero teraz zauważyłem to, co przyniosłem ze sobą do pokoju.
W moich rękach spoczywał gliniany kubek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
piernik01    18

Doczytałem do połowy i padłem. Ale bardzo ciekawe. (klask) (klask)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Atexor    424

Witaj!

Przeczytałem do końca i nasuwa mi się głównie jedno pytanie - jako praca dodatkowa na j. polski oddajesz to wydrukowane, czy ręcznie? (Mnie by chyba ręka odpadła po 1/4 tekstu :P).

Ogólnie w samym tekście znalazłem kilka mniejszych błędów.

Zacznę od konari/koneri. Co to jest? Sprwadzam w google, nic nie znajduje... a potem odpowiedź w tekście ._. ... a to chciałem jako błąd potraktować.

W kilku miejscach było trochę nielogicznie zdanie. Nie zwracałem na nie jednak większej uwagi. Na końcu tylko ją przykuło to zdanie: "Raczej nie szczęśliwy....." Nieszczęśliwy się pisze razem, a drugi kontekst jako nie_szczęśliwy jest według mnie trochę niepoprawny, ale to tylko taka moja subiektywna opinia.

Nie zauważyłem żadnego błędu ortograficznego, czy interpunkcyjnego. Brawa :)

Przepuściłeś to przez jakieś przecinki.pl czy co?

 

Sam tekst jest dość interesujący, trochę akcja się wedlug mnie za szybko dzieje i momentami czytałem 2 razy, bo nie po "wczytałem" się za fabułę. Trochę, jakbym czytał streszczenie :D.

Z tym momentem "kości zostały rzucone" - chyba najlepszy moment w tekście :D

Trochę mnie dziwi, że rzucił szkieleta kamykiem (jak Frodo Baggins w jednej grze komputerowej o Władcy Pierścieni), a następnych stworów już się bał. Nie mógł wziąć więcej kamulców, skoro są skuteczne i napier***** nimi? Miotać nimi jak szatan :P.

Dodatkowo, przy tym momencie "kości zostały rzucone" od razu do głowy mi wpadł cytat: youtube.com/watch?v=ap1637Dh_Oc

 

Sama fabuła dość fajna... czy narratora możemy utożsamić z autorskim, tj. Tobą? Jeśli tak, to czy masz długie włosy zachodzące na oczy i wodowstręt?

Poza tym zaczynam się o Ciebie martwić... niby umysł ścisły, a takie cacko zrobił....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pracę oddawałem wydrukowaną, zawiera około 5000 słów.

Koneri jest rzeczywiście w tekście wyjaśnione, a co do nie szczęśliwy, chodziło mi o to drugie. Czyli, że nie szczęśliwy, ale nie nieszczęśliwy. Wiem, że trochę nie pasuje do zdania.

Ortograficzne błędy może i nie występują, ale z przecinkami pewnie tak, bo są one dużym problemem w dzisiejszych tekstach. Z żadnej strony nie korzystałem, jedynie wiedzę nabyłem na forum z opowiadaniami, tam oceniałem też prace innych, a sprawdzający mi wytykali błędy, przez co sporo się nauczyłem. Byłem tam naprawdę niedługo, a przecinki i zapis dialogów już są mi znane. :D

Co do porównywania tekstu do streszczenie - dokładnie to samo napisał mi sprawdzający na forum. :) Starałem się to poprawić, ale widać, że nie wyszło.

 

 

Osoba w tekście to ja, ale niezupełnie prawdziwy. Włosów takich nie mam, a wodowstręt... Nie lubię pływać (bo tam jest water lurker :<) i po wielu latach, odkąd chodziłem na basen, już nie umiem za bardzo poruszać się w wodzie. Znaczy, nie utopiłbym się od razu, jako tako umiem się unosić na wodzie :D Gorzej z płynięciem.

 

Cały czas przecież opisywałem strach do szkieletów, ale te opory z zabiciem ich też wyjaśniłem w opowiadaniu.

To z kośćmi nagle mi wpadło do umysłu podczas pisania. Ot tak, i spodobało mi się.

 

Ktoś mądry, kiedyś powiedział: Najlepsi humaniści to umysły ścisłe. Może nie do końca jest to prawdą, ale lubię zarówno pisarstwo, jak i fizykę, matematykę (mimo że średnio mi idzie) i chemię. :)

Historii natomiast nie cierpię. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Atexor    424

TAk żem czuł. Dzisiaj mało kto miałby cierpliwość pisać długopisem i piórem. Ale miałbyś +10 do szacunku u nauczycielki :D

Dokładnie, z tą szczęśliwością. Może zamiast tego niech będzie "Raczej nie czułem szczęśliwy", "Raczej nie posiadałem się z radości", "Raczej nie byłem szczęśliwy", jednakże jak już wspomniałem, jest to tylko moja subiektywna opinia.

 

Błędy interpunkcyjne - naprawdę żadnych nie znalazłem, a zwracałem na to uwagę, chociaż tekst czytałem głównie dla fabuły, nie wytykania błędów. Nie chciało mi się liczyć, czy np. "przed trzecim "i" w zdaniu postawiłeś przecinek, czy nie" :)

Tak troszkę brzmi jak streszczenie, ale nie tak bardzo. Szybka akcja potęguje ten efekt, nawet jak na opowiadanie :p. Myślę, że lepszy efekt uzyskałbyś dając narratora trzecioosobowego, wszechwiedzącego, np. Atexor'a :)?

Powtórzę - te kości zostały rzucone, to jest chyba najfajniejszy moment. A jak oceniasz kompozycję z filmikiem z YT :)?

Sama ta jaskinia trochę mi przypominała świątynie z gry Risen lub grotę Gollum'a, czyli pierwszej lepszej polskiej teściowej.

Te opory ze szkieletami... że niby byli ludźmi, ale są martwi, więc nie ma co się bać? Może coś przeoczyłem...

 

 

Mądre zdanie i bardzo treściwe. Sam już to niejednokrotnie u mnie w szkole słyszałem, czy w internecie. Na testach ze zrozumieniem ścisłowcy odpowiadają na cholerny klucz zgodnie z logiką i tym co wydaje im się najbardziej prawdopodobne, zaś humaniści jak to mają w zwyczaju - leją wodę. Dzisiaj sam pisałem zaległe czytanie ze zrozumieniem, zanim poszedłem do szkoły (miałem na 9:50). Było takie głupie, a autor tekstu zdawał się mieć zespół napięcia przedmiesiączkowego... Problem w tym, że był facetem.

Nienawidzę humanistów, bo muszą za przeproszeniem jarać się i interpretować dlaczego przykładowo w jakimś utworze dany bohater - załóżmy George - zmienił wczoraj firanki z białych na niebieskie. Może to zły humor? Utrata ukochanej? Głęboki żal? Ku***, zmienił bo tamte były brudne i tyle!

Już z wieloma tego typu rzeczami się spotkałem, co dla mnie i mojej klasy matematycznej jest logiczne jak zmienianie majtek, ale nie.... wszechstronni humaniści zmianę majtek zinterpretują tym, że ktoś jest roztargniony i ma zły humor, a nie że codziennie się zmienia bieliznę...

 

Kiedyś określenie "humanista" oznaczało człowieka oczytanego, inteligentnego i wszechstronnie uzdolnionego... podobno, bo gdyby tak było nie byłoby takich gniotów jak "Ferdydurke" o którym miałem te czytanie ze zrozumieniem, czy inne "Wesele" albo "Cierpienia Wertera", gdzie cierpiało się razem z nim czytając tę książkę.

Dzisiaj oznacza ono tylko może... 20% obecnych humanistów, 80% to dla mnie po prostu idioci, którzy nie potrafią i nie chcą zrozumieć nawet podstaw matematyki.

Sam z niej nie jestem szczególnie dobry, ba - nawet za dobrego się nie uważam. Jednakże aby mylić kolejność wykonywania działań? Ile razy było obrazków w internecie ile to np. 2+2*4 i większość odpowiadała 16...

Tutaj podam obrazek, który bardzo mi się podoba i zawiera w sobie całą mądrość mych wypocin -

Zaloguj lub zarejestruj się aby zobaczyć ten link.

 

Sam szanuję kulturę języka i poprawność, ale nienawidzę z góry narzuconego toku myślenia humanistów i ich paskudnych kluczy, do których czuję awersję, a którzy pewnie sami nie odpowiedzieliby poprawnie na pytania z "czytań ze zrozumieniem", gdyby tych kluczy nie znali. Chyba, że je ułożyli...

Ostatni taki zawód spotkał mnie na maturze próbnej z listopada 2012, gdzie w pierwszym zadaniu tytuł "Pochwała myślącego lenia" to główna myśl artykułu. Bzdura na resorach, a taka jest poprawna odpowiedź. Sam motyw leniów w tekście obejmował ok. 2/5 tekstu, a 3/5 zupełne inne zagadnienie. Czyli na oko ścisłowca 3/5 > 2/5... ale jak widać humanista nie myśli logicznie i musi mieć swoje wersje, a jak zacząłem swoją rację tłumaczyć mojej polonistce - przedstawicielce rozwijającego się niestety gatunku humanistów - to zaczęła się pluć, że to jest poprawnie machając w ręce kluczem... Żenada i tyle.

Ale skończę już, gdyż miałem opisywać i pisać na temat Twego artykułu, a rozpisałem się jak zwykle :)

To chyba jedyna rzecz z humanizmu jaką mam u siebie i cenię. Jak znajdę dany temat, to mogę pisać bez końca.

Trzymaj się,

Atexor

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście, bardzo lubisz się rozpisywać, już wcześniej to zaprezentowałeś. :D

Dobrze wiesz, jakie ja mam zdanie na ten temat, który już niemalże wyczerpałeś (oczywiście ze strony ścisłowca, a ci mogą mieć różne punkty widzenia).

Atexor, serio myślisz, że jesteś kiepski z matematyki? Zobaczyłbyś, jakie ja błędy robię teraz. O pierwszej klasie to szkoda gadać. Dostałem dwójkę na koniec, bo kompletnie schrzaniłem sprawę z wyrażenia algebraicznymi i równaniami z jedną niewiadomą. Do teraz trochę tego nie ogarniam - w sensie samo obliczanie, bo co zrobić, to wiem.

 

Pisarstwo mnie jednak mocno przyciągnęło i spodobało mi się pisanie tekstów, a nawet ich redagowanie. Mój mózg przełącza się czasami na tryb "grammar nazi" i widzę brakujące przecinki, złe zapisy dialogów itp. Chociaż mi samemu też nie idzie najlepiej. :)

Kiedyś, jak grałem w Myst, to myślałem, że umiem logicznie myśleć. Niby jestem dobry z puzzli, łamigłówek, ale nie czuję się w matmie.

Wolę fizykę i astronomię, chociaż wiem, że oba na poziomie licealnym, i na studiach są masakryczne oraz trudne.

 

Filmu nigdy nie widziałem, ale sentencja z filmiku jest mi znana. :D Nie kojarzę tego aż tak bardzo ze zdaniem z książki.

Długopisem lub piórem... nigdy bym nie zdołał, Atexor! A program, jaki używałem, to OmmWriter. Naprawdę dobrze buduje klimat, ale nie zaznacza błędów, więc po pisaniu tekstu, przerzucam go na Worda.

 

Dzięki za opinie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Atexor    424

Niestety, taki mój urok. Szkoda, że na j. polskim w jakiejś rozprawce tak się nie rozpisuję, bo nie posiadam "talentu do opisywania niebieskich firanek", tylko to co jest i tyle.

Hmmm, może z niewyspania, ale Twoje zdanie (poza powyższym postem) słabo kojarzę. Chyba, to jest tak, że nie lubisz tego humanistycznego podejścia, ale opowiadania i fantastyka cię kręcą, mam rację?

Też miałem dwójkę na koniec z matmy w liceum, więc nie jest źle. Pamiętam jak funkcję kwadratową z kilkoma innymi osobami poprawiałem 4 razy (+1 sprawdzian). Za czwartym razem tak już ryłem i "noł lajfiłem" nad tym, że kiedy na lekcji dała nam do wglądu poprawy (aby nie marnować czasu na robienie innych rzeczy), a potem wpisując oceny do dziennika pytała się "ile procent", i jak odpowiedziałem 92% to klasa na mnie aż cała spojrzała :D. Poczułem się wtedy jak ten kolega-mózg, co zawsze ma ze wszystkiego 5 u mnie (powtarzam - to nie jest inteligentny chłopak, czy kujon, to jest geniusz).

Wygodną metodą z równaniami z jedną, czy dwoma niewiadomymi jest tak zwana metoda Cramer'a/wyznacznikowa. Nie mam bladego pojęcia, czy Ty to będziesz miał w nowej podstawie w liceum, bo podobno wiele rzeczy dodają, tych co ja nie mam (a które i tak przerabiam ponad programowo, np. granice, ciągłość, rachunek różniczkowy, pochodne), ale warto abyś się już teraz nauczył tej metody. Jest wyjątkowo prosta i łatwa przy rozwiązywaniu układu równań, a jak takim sposobem na sprawdzanie rozwiążesz coś, to masz szacunek u nauczycielki :P.

Sam z niej czasem korzystam, bo jestem przyzwyczajony do przeciwnych współczynników/podstawiania, ale w tym liczeniu czasem mi się tam myli i wtedy "rach-ciach" i druga metoda niezawodna :)

 

Grammar nazi. Fajne określenie. Sam często mam talent do wytykania ludziom błędów, a nie widzę licznych własnych... Taka chyba uroda naszego gatunku, chociaż u mnie ma ona wyjątkową postać. Strickly speaking if you know what I mean.

Fizyka jest bardzo piękna, dopóki nie trzeba jej opisywać wzorami. Nie zgadniesz jak wygląda przedstawienie "na papierze" działania superowego urządzenia zwanym kula plazmowa (sprawdź na allegro - są tanie, piękne i fajne).

Układasz kostkę Rubika, jak łączysz metody jej rozwiązywania to już oznacza, że potrafisz rozwiązywać łamigłówki. A sudoku próbowałeś?

 

Filmu też nigdy nie widziałem i sentencja też jest mi znana.

OmmWriter to taki ala Word, tylko wygląda jakbyś pisał w książce? Mało o nim w polskim internecie...

Atex :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za porady. Sam też mam zamiar w to lato wyprzedzić trochę podstawę programową z geografii i fizyki, aby mieć łatwiejsze przejście do liceum. No i może wygram olimpiadę/konkurs, na co liczę, ale jestem leniwy... :(

Od matematyki mamy akurat nauczyciela. Takiego, który dzisiaj oddawał sprawdziany. 16/25 pkt, brakowały trzy punkty do czwórki, niby dużo, ale jednego punktu nie uznał mi za to, że błędną odpowiedź "D" wziąłem w kółko, a poprawną "C" zapisałem obok (poprawiłem się).

A on mi dzisiaj mówi, że nie uznaje jakichś kółeczek, tylko mam porządnie przekreślić. A na ostatnim sprawdzianie brakowała mi ćwiartka punktu do czwórki! Wszędzie prawie pochrzaniłem minusy i plusy,  ale wredne było to, że odjął mi punkt za brak cholernej odpowiedzi, jak ja podkreśliłem wynik. :)

 

No właśnie. Mimo iż interesuję się astronomią, to raczej nie widzę siebie na kierunku z tym związanym, np. astrofizyka. Tam to podobno jest kosmiczna matematyka (dosłownie i w przenośni) i bardzo trudno się utrzymać, no chyba, że jest się geniuszem, jak twój kolega. :)

Tak, układam kostkę rubika, mój rekord to bodajże trzydzieści osiem sekund, ale kiedy nie mierzę czasu, to idzie mi to znacznie szybciej.

Muszę przyznać, że rozwija trochę wyobraźnię i logiczne myślenie, bo kiedy jest się już na zaawansowanym poziomie, to człowiek sam potrafi stworzyć algorytmy do różnych sytuacji i szybko orientować się, widząc kolory na ściankach. Ogólnie rozwija szybkie, logiczne myślenie. :D

Ja sam już tworzę sobie algorytmy, ale niektóre, jak się okazuje, nawet istnieją. Tak samo, jak mi teraz wydaje się zabawne ułożenie białej ścianki lub wsadzenie slotów do drugiej warstwy. To po prostu wydaje się dziecinnie proste, ale jak się nie umie, to jest trudne.

Sudoku też uwielbiam, ale w tym wieku już o wiele mniej sobie rozwiązuje.

O dziwo, bo kiedy byłem w szkole podstawowej i chodziłem do świetlicy, to miałem grupkę kolegów (nawet ze starszych klas), którzy brali klepsydrę i patrzyli jak szybko rozwiązuję. :D Sam się teraz dziwię, że mogłem to robić w minutę lub dwie. Teraz mi to idzie wolniej, chyba że po prostu trudniejsze biorę i tego nie zauważam.

 

OmmWriter jest mało funkcjonalnym programem, ma zaledwie cztery rodzaje czcionek, z czego tylko trzy obsługują polskie znaki, trzy wielkości liter do wyboru.

Opcje, jakie mi się bardzo podobają i które dodają weny i klimatu przy pisaniu to m.in. zmiana wielkości arkuszu (który jest niewidzialny, więc piszemy na tle :)), siedem utworów nastrojowych do wyboru, siedem dźwięków przy wstukiwaniu klawiszy i siedem teł (te akurat jakieś specjalne nie są... Z tym się kompletnie nie popisał twórca).

Tak czy siak jest dobry, najważniejsze, że nieźle się przy nim tworzy. Potem tylko na Worda przerzucam, aby poprawić błędy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
hekter    0

O.O nie macie co robic ?

//przeszkadza Ci ich pasja? -GreenBlind

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Groax    1

"Aczkiment" Get! - Smierć Literami! Gratulacje pracy ja bym przy 100 słowach padł x_x

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...